„Bóg się rodzi, moc truchleje”

Znów zawitały do nas święta Bożego Narodzenia. Święto szczególnie drogie Narodowi Polskiemu, o czym świadczą przepiękne nasze kolędy, znajdujące pochwały u wszystkich narodów, liczne nasze zwyczaje świąteczne. Świadczy dalej i to także, a może to właśnie najwymowniej, że dziś mimo licznych wpływów najwyraźniej obcych naszemu narodowi — najwyraźniej antychrześcijańskich i akatolickich święto Bożego Narodzenia obchodzone jest u nas jak dawniej, jak zawsze — bardzo uroczyście. Wydaje się, jak gdyby poprzez dni świąt uśmiech Bożej Dzieciny unosił się nad naszym krajem.

W kościołach naszych — i nie tylko naszych, ale na całym świecie — znów śpiewają „Chwała Bogu na wysokości a na ziemi pokój ludziom dobrej woli”. Czy jednak to nie jest frazesem — wobec faktu, że różni katolicy to śpiewają? Właśnie Boże Narodzenie bowiem jest tym świętem, gdy i ci sobie przypominają, że są katolikami, którzy przez rok jakoś o tym nie pamiętają. Frazesem to nie jest, gdyż w tych słowach streszcza się najistotniejsze zadanie katolicyzmu — słowa te stanowią program ideowy naszej religii, jej myśl przewodnia. To, że niektórzy ludzie śpiewają je bez przekonania, źle tylko o nich mówi, świadczy to bowiem o braku konsekwencji z ich strony. Może oni nawet sami się dziwią jak zaszli do kościoła na pasterkę, dlaczego tak śpiewają: „Bóg się rodzi, moc truchleje” …

„Pokój ludziom dobrej woli”. O jaki pokój tu chodzi? Możemy być pewni, że nie o pokój ludzi wygodnych i stojących na stopie wojennej ze wszystkim, co przypomina pracę. To bowiem nie jest pokojem — ale raczej nieróbstwem, lenistwem, zastojem, któremu zasady katolicyzmu nie sprzyjają, lecz tępią bezwzględnie. Taki pokój posiadają ludzie nie dobrej woli, lecz złej woli. Pokój, o który tu chodzi, jest zgoła czym innym. Jest pokojem płynącym z serca, dążącym do spełnienia tamtego wielkiego zadania: „Chwała Bogu na wysokości”. To pokój w duszy każdego pojedynczego człowieka — człowieka dobrej woli, składający się w rezultacie na pokój całej ludzkości.

Boże Narodzenie to także święto miłości i prostoty, tak wyraźnie w żłóbku nam przed oczy stawianej. Miłość?! Czy ona w ogóle jeszcze istnieje? Przecież wszędzie, gdzie tylko spojrzeć — dostrzegamy samą nienawiść. Oszustwa, kradzieże, zabójstwa, niesprawiedliwość. — Dlaczego tak jest? Przecież ludzie pragną miłości, łakną jej, nieszczęśliwi są bez niej. A równocześnie tak strasznie — tak okrutnie nienawidzą. Czy paradoks natury ludzkiej?

A jak przedstawia się sprawa prostoty? I jej nie ma. Ludzie okłamują siebie. Boją się prostoty, bo nie są sobą. Boją się prostoty, bo nie są pewni reakcji i skutków, jakie by ta prostota, ta szczerość mieć mogła. I tak niedobrze im z tym jest, tak się tym dręczą „woleliby nie odgrywać wciąż roli w masce” — ale być sobą. Nienawiść i obłuda wzięła ludzkość w mocne sidła i popuścić nie chce.

A potem święto miłości i prostoty. Znów niedorzeczność — paradoks!? „Bóg się rodzi, moc truchleje” w tym rozwiązanie sprawy! I czcze powstaną wszelkie szamotania stron zainteresowanych, próżne ich nadzieje, że ludzie pozwolą sobie wyrwać to, co jest im drogie, co związane jest z ich naturą. Przenigdy się to nie uda — zwłaszcza w narodzie, w którym katolicyzm jest tak zakorzeniony, jak właśnie w Narodzie Polskim. Oby mu pobłogosławiła Boża Dziecina i obdarzyła obfitymi łaskami Swoimi.

Czołem Wielkiej Polsce!